poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 3



PASJA




CZ.3




Droga do Sochaczewa minęła nam na wspomnianych starych czasów. Znałam się z Weroniką bowiem od przedszkola, chodziłyśmy do jednej podstawówki, gimnazjum, liceum, planowałyśmy razem przeszłość. Lecz Weronika wybrała studia medyczne, ja sport. Owszem studiowałam, ale nie to co zazwyczaj studiują ludzie po biol-chemie i perfekcyjnie zdaną z tych przedmiotów maturą. Siatkówka i fotografia były moją największą pasją. Robiłam różnego rodzaju kursy fotograficzne, a i również studiowałam na kierunku związanym z fotografią.
Pobyt u rodziców można by było uznać za udany to póki poruszania kwestia, na których temat nie miałam ochoty rozmawiać z moimi rodzicami.
- Kochanie, a ty tam sama w tej Łodzi siedzisz? - tak, mama zdecydowanie weszła na grząski teren.
- Mamo, nie mam czasu na związek. Przecież wiesz... - starałam się jakoś wybronić.
- Czyli nie masz nikogo na oku? Żadnych fajnych chłopaków nie ma w tej Łodzi? - brnęła dalej i nie miała zamiaru się poddać.
- Mamo to moje życie, pozwól, że to ja będę decydować o sobie. Nie szukam nikogo. 
To nie tak, że nie chciałam się z nikim związać. Po prostu nie miałam na to czasu, a też żaden książę na białym koniu nie podjechał pod mój pałac, więc trzeba było zaakceptować sytuacje.
- Oj Sławek, chyba nie doczekamy się w najbliższym czasie wnuków.
- Mamo!
- No co? Jednak nie zgadzam się z mamą. Nikt nie zabierze mi mojej córci - wtrącił się mój tata i poczochrał mi włosy, jakbym miała 5 lat, a nie 21.
- Przepraszam, ale czy wy macie tylko jedno dziecko? Ja mam dopiero 21 lat, a Kasia to co? Ona jest starsza, a jej się nie czepiacie - sama nie wierzyłam w to co  mówię. Moja siostra nigdy nie była zbyt towarzyska. To ja byłam ta otwarta na ludzi, korzystająca z życie. Ona nie miała pomysłu na przyszłość, a ja miałam cel, siatkarski cel. Jednak to mi, nie jej kazali pójść na medycynę. No cóż, nieco zawiedli się na swoich dzieciach.
- Przepraszam, ale muszę się już zbierać. Muszę jeszcze się przygotować to egzaminu, a poza tym jestem z Weronika i muszę pod nią podjechać.

Po licznych protestach ze strony mamy jednak uległa i wypuściła mnie z domu, pod warunkiem odwiedzenia ich jak najszybciej. Zapakowałam mi chyba cały bagażnik jedzenia i pozwoliła odjechać. Zadzwoniłam do Wery informując, że już jadę. Ona dostała drugie tyle jedzenia, po czym wsiadła do samochody oświadczając, że przytyła chyba z 5 kilo. No cóż wizyty u mamy zazwyczaj tak się kończą...

________________________________

Dołożę wszelkich starań, żeby na moim drugim blogu pojawił się następny rozdział, ale na razie mam randkę.. z fizyką :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz